2019.05.01 Dzień 1

Pierwszy dzień już minął. Ale zacznijmy naszą opowieść na dobranoc od początku.

Zebraliśmy się w środku nocy o godzinie 6:15 na Dworcu Letnim, zapakowaliśmy do pociągu i śmiało ruszyliśmy w szeroki świat. Nim dojechaliśmy do Jamna, musieliśmy znieść trudy podróży – te większe i mniejsze… Najpierw mieliśmy wszyscy miejsca siedzące w prawie pustym pociągu. Następnie w Krzyżu przesiadaliśmy się do kolejnego pociągu, który też był prawie pusty, ale już kilka osób po za nami było. W Gorzowie Wschodnim przesiadaliśmy się do autobusu, którym dojechaliśmy do Gorzowa Głównego. Autobus zdecydowanie był pełen, ale jechaliśmy nim na stojąco jakieś 10 minut. Z autobusu przesiedliśmy się do kolejnego pociągu i dalej pojechaliśmy (nareszcie) do wyczekiwanej od trzech godzin naszej stacji końcowej w Witnicy. Dotarliśmy tam po trzech przesiadkach z pięciominutowym opóźnieniem. Nasz samochód dostawczy z panią Ewą i panem Piotrem już na nas czekał (w galerii znajdą Państwo obiecane zdjęcia spakowanego samochodu). Po wypakowaniu rowerów i spakowaniu plecaków, ruszyliśmy na dwóch, a może 46 kółkach do miejsca przeznaczenia, do Jamna. Po drodze chwilkę postraszył nas deszcz – nawet się zatrzymaliśmy i kurtki ubraliśmy. Chwilkę później już po tych kilku kroplach nie było śladu (pewnie tak szybko jechaliśmy). Musieliśmy jeszcze pokonać Wartę, korzystając z promu między Witnicą, a Kłopotowem. Pech chciał, że operatora promu nie było w zasięgu telefonii komórkowej, ani w okolicach promu. Na szczęście mieliśmy do dyspozycji dwadzieścia cztery gardła, które głośno zawołały „PROM!!!”, aż echo się poniosło. Synowa pana obsługującego prom usłyszała i przekazała właściwej osobie informacje. Po chwili prom już płynął w naszą stronę. W związku z przeprawą przesiadaliśmy się kolejne dwa razy – z rowerów na prom i 5 minut później z promu na rowery. Następnie pojechaliśmy wałem ciągnącym się wzdłuż Warty, podziwiając gęsi startujące do lotu, krowy, które w Rzeczpospolitej Ptasiej zastępują kosiarki, koszące tereny zalewowe. W Jamnie czekali już na nas przesympatyczni gospodarze, najbogatszy na świecie pies (zapraszamy do galerii, aby znaleźć odpowiedź na pytanie, o jakiego psa chodzi) oraz samochód z naszymi plecakami i zapasami na cały biwak.

Po przyjeździe i zaspokojeniu najpilniejszych potrzeb fizjologicznych, napełniliśmy żołądki pysznymi mufinkami, które wczoraj dostaliśmy w prezencie (w tym miejscu dziękujemy bardzooo naszemu darczyńcy). O godzinie 13:00 zabraliśmy się za rozbijanie obozowiska. Harcerki i harcerze uwijali się szybko pod batutą dh. Mariki oraz dh. Radka, Kuby i Kobryna, a mieli do zrobienia całkiem sporo: rozbicie namiotów, zakwaterowanie się i rozpakowanie naszej ciężarówki. O godzinie 16:30 przyszedł czas na upragniony relaks: badminton, siatkówka, ringo, gała (zwana popularnie piłką nożną).

W międzyczasie grupa kulinarna dh Kuba, dh Kobryn pod okiem dh. Sławka i p. Ewy zmierzyła się z trudnym wyzwaniem – przygotowaniem obiadu. Pierwsze zadanie było łatwe – umyć garnki, drugie to kolejny etap przygotowywania pierogów, czyli napełnienia garnków i ugotowania osolonej wody z kapką oleju… I tu zaczęły się schody – w końcu nie każdy w domu ma kuchnię kaflową, taboret gazowy i gotuje 12 kg pierogów. Tak czy siak, obiadokolacja wyszła wyśmienicie i o 18:00 serwowane były pierogi z serem, truskawkami i te najlepsze, czyli z mięsem.

Po obiedzie został uruchomiony kącik gier karcianych, planszowych, łamigłówek i innych gier logicznych. Wieczorem nastał czas na pierwsze ognisko (zapalone jedną zapałką), na którym byli obecni także gospodarze. Po ognisku, zmęczeni wrażeniami dnia pierwszego, poszliśmy pod prysznice i do spania. O 22:30 zapanowała długo oczekiwana cisza nocna.

Dobrej nocy i do usłyszenia jutro 🙂

Zdjęcia