Pożegnaliśmy już odległą galaktykę i odłożyliśmy miecze świetlne, bo koniec obozu już się zbliża. Dzień zaczęliśmy jak zwykle, rozgrzewką, sprawdzaniem porządków i apelem, a następnie poszliśmy pod prysznic, aby się umyć, a w tym czasie część kadry przygotowywała w lesie park linowy. Tyrolka w tym roku zawisła wyjątkowo wysoko, ale były także inne atrakcje – na przykład pajęczyna. Dobrze, że na następny dzień kadra także zaplanowała kąpiel, bo po obiedzie, ciszy i czasie wolnym ubraliśmy się w stroje do zniszczenia i poszliśmy do lasu. Po kolei każdy z nas mógł pójść zjechać i pobawić się na parku linowym, a w tym czasie reszta z nas bawiła się w różnorakie harcerskie gry. Zaczęliśmy od bere-tówy, potem przeszliśmy do dentysty, a skończyliśmy na ataku, tym razem w wersji bardziej zaawansowanej. Z rękami umorusanymi od piasku udaliśmy się w stronę podobozu, po drodze zahaczyliśmy o wodę przy toi-toiach, aby się opłukać i z menażkami poszliśmy na kolację. Po niej osoby, które jeszcze nie miały okazji pobyć w parku, poszły do niego, a reszta przez chwilę pląsała na placu apelowym, a następnie zabrała się do pracy. Należało podwiesić siatki maskujące, aby wyschły przed jutrzejszym zwijaniem podobozu. Gdy skończyliśmy wszyscy już byli w podobozie, więc przebraliśmy się w mundury i pomaszerowaliśmy na obrzędowe ognisko. Mieliśmy okazję zastanowić się nad tym, co z tego obozu udało nam się wynieść, co zyskaliśmy, a potem się z tym przespać, gdyż zaraz po powrocie była szarówka i cisza nocna.
dh. Justyna